Z punktu widzenia Laury
Kiedy próbowałam zasnąć, przed oczami po raz kolejny w tym
dniu pojawiła się „Ona”. Wieczorem wyglądała jeszcze straszniej niż za dnia…
Mimo iż okropnie się boję postanowiłam zapytać się o co jej
chodzi. Wstałam z łóżka i usiadłam na parapecie. Kobieta wodziła za mną
wzrokiem, lecz jej „ciało” w ogóle nie drgnęło.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
- Proszę cię tylko i wyłącznie o pomoc … - jej głos
złagodniał.
- Chociaż powiedz jak brzmi twoje imię …
- Katherine.
- A więc Katherine … niby jak JA mam TOBIE pomóc?
- Pod szpitalem widziałam, to znaczy usłyszałam, że bardzo
przejęłaś się losem mojego synka …
- Tak, to jest prawda, ale co ma z tym wspólnego to, że
chcesz żebym ci pomogła.
- Tylko ty mnie widzisz … mój chłopak już mnie nie zobaczy …
nawet nie wie, że nie żyję, że byłam w ciąży, że teraz jest samotnym ojcem …
- Nawet nie wiem, gdzie on mieszka i kim on jest… - uniosłam
lekko głos.
- Ja już wiem. Wiem też, że mi pomożesz, bo jestem pewna
tego, że nie zostawiłabyś swojego dziecka, na pewno chciałabyś, aby miał
prawdziwą rodzinę, chociaż jej część.
Długo zastanawiałam się nad słowami zjawy, ale ona miała
racje… Gdybym była matką nigdy bym na to nie pozwoliła.
- Dobrze… pomogę ci… Więc jak on się nazywa i gdzie on
mieszka?
- David Schmitt. 25 Paradise Road, Richmond TW9TW10.
- Masz szczęście, że nie dalej. – pokusiłam się o mały żart,
sama nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Zrobisz to dla mnie? – duch odezwał się, jakby nie
usłyszał tego co powiedziałam. No i z jednej strony dobrze.
- Tak. I chyba zrobię to jutro, żeby jak najszybciej go
odnaleźć.
Dzień następny
Wstałam już o 6.00. Pomimo iż nie spałam połowę nocy, czułam
się jak najbardziej na siłach, aby poszukać ojca małego Robina (bo tak miał na
imię syn Katherine). Ubrałam się spakowałam do torby pieniądze, trochę jedzenia
i parę ciuchów, gdyby wyjazd miał się przedłużyć. Thomas jeszcze spał, a nie
chciałam go denerwować, dlatego napisałam krótki list.
Musiałam wyjechać w
ważnej sprawie do Richmond. Postaram się wrócić jeszcze dzisiaj, jeśli wszystko
pójdzie dobrze, ale nie obiecuję. Nie martw się o mnie.
Buziaki
:*
Wiadomość położyłam na blacie kuchennym i wyszłam z
mieszkania kierując się na dworzec. W końcu ukazała mi się Katherine.
- Dziękuję ci jeszcze raz za pomoc. – oznajmiła.
- Nie masz za co dziękować .– uśmiechnęłam się w jej stronę.
– Skoro już rozmawiamy… wyjaśnisz mi dlaczego cię widzę? – zaciekawiłam się.
- Masz dar. Dała ci go osoba, którą będziesz kochać bardziej
niż innych.
- Ale jak… Jesteś pierwszym duchem w moim normalnym życiu,
którego widzę, a tą osoba ma być Tom?
- W końcu się dowiesz… Z tego
co wiem masz ten dar nie od dziś. Masz go po to, aby pomóc swoim przyjaciołom w
trudnych sprawach.
- Zawsze staram się im pomagać… a tak w ogóle co ma dar do
pomocy…
- W końcu się dowiesz…
„W końcu sie dowiesz”…
innego zdania nie było? Nie dosyć, że gadam z duchem to do tego jeszcze
mam „tajemniczą przyszłość”.
Kilkanaście minut później
Wsiadłam do pociągu, który jechał do wyznaczonego przeze
mnie celu. Podróż ma trwać niecałe 30 minut. Postanowiłam założyć słuchawki na
uszy, lecz zanim to zrobię, muszę odebrać telefon… Dzwoni Tom.
- Laura?! Jak mogłaś tak sobie wyjechać?! Gdzie ty jesteś do
jasnej cholery! Przecież pojechałbym z tobą. Ja pie*dole, wiesz jak ja się
martwiłem, martwię i będę martwić! K*rwa.
- Dobra, dobra kochanie. Może skończysz już przeklinać, bo
mi ucho puchnie? Teraz jestem już w pociągu. Wyjaśnię ci wszystko jak wrócę.
- Laura ja się o ciebie martwię! Zaraz wsiadam w samochód i
jadę do ciebie. Gdzie się spotkamy?
- Jakiś ty uparty…
- Laura! Nie wnerwiaj mnie już dzisiaj podaj mi tylko ten
cholerny adres!
- 25 Paradise Road,
Richmond TW9TW10. Więc do zobaczenia kochanie.
- Kocham cię. Będę czekał, jak nie będziesz tam przynajmniej
za dwie godziny dzwonię na policję zgłosić twoje zaginięcie!
- Tom nie panikuj… Jestem pewna, że to ty nie zdążysz
dojechać.
- Nie, nie, nie, będę tam przed tobą…
- Tylko, że ja jestem już połowie drogi.
- Dobra, to ja wsiadam w samochód i czekaj tam za mną!
- Okej, okej. Buziaczki.
- Kocham cię.
- Zazdroszczę ci takiego męża… - przestraszyłam się na słowa
Katherine. No co… dopiero się przyzwyczajam… Nie wszyscy podróżują z duchami…
- Wiem, wiem. – uśmiechnęłam się. – Mimo iż gra w zespole,
bardzo się o mnie troszczy. Raz o mało co nie stracił mnie na zawsze…
- Chętnie posłucham… - zaśmiała się zjawa.
Tak zleciała nam podróż do Richmond na opowiadaniu przeze
mnie historyjek z życia wziętych.
Wysiadłyśmy, poprawka wysiadłam z pociągu. Katherine
przecież bez problemu mogła przemieszczać się przez różne przeszkody. Spojrzałam
na zegarek – godzina 10.38.
- Zanim przyjedzie tu mój mąż, ty zobacz, czy co ty tam
robisz, gdzie jest ojciec Robina.
- Dobrze – odpowiedziała
i znikła, a grupka dziewczyn, które przechodziły obok spojrzały się na
mnie jak na idiotkę.
Rozmowa z duchami wcale nie jest taka prosta, trzeba uważać,
żeby nikt cie nie zauważył, raczej nie usłyszał, jak gadasz „sam do siebie”.
Czekając tak i na męża i na „nową znajomą” przyznałam , że Katherine jest
całkiem miła. Nie wiem, czy mogę to powiedzieć, ale bardzo polubiłam tego
ducha. Ciekawe ile jeszcze będzie mnie tak nawiedzać.
Po kilku minutach zjawa pojawiła się przy mnie.
-Jest w domu, za dwie godziny wychodzi do pracy. –
oznajmiła.
- Jestem duchem. – zaśmiała się.
Im dłużej z nią przebywałam tym bardziej zmieniał się jej
wygląd. Zapewne kiedy ujrzałam ją pierwszy raz wyglądała tak, jak podczas
ostatnich chwil swojego życia. Z biegiem czasu znikają jej wszystkie rany i
siniaki, które są widoczne na jej ‘ciele’.
- Twój mąż będzie tu za około 15 minut.
Spojrzałam na nią tylko ze zdziwieniem.
-No co?
-W tej chwili czuję się jak jasnowidz. – przyznałam.
- Dzięki mnie oczywiście.
- No jakby inaczej…
To byłoby bez sensu iść teraz do Davida… jakby Tom mnie tu
nie zobaczył… ? To byłaby jakaś masakra. Siał by tyle paniki wokół siebie.
hehe. Dobra, wolę tu poczekać te parę minut. Obmyślę przynajmniej jakąś
kwestię. Przecież muszę coś powiedzieć Davidowi. Ciekawe jak zareaguje na to,
że jest ojcem…
Kilka minut później
-Masz szczęście Laura, masz szczęście! – Tom wyszedł z auta.
Jedną rękę użył do gestykulowania złości tzn. machał wskazującym palcem, a
drugą do ściągnięcia swoich przeciwsłonecznych okularów z czubka nosa.
CDN...
___________________________________________
Jest rozdział. Chyba przez to, że dodałam tutaj trochę fantastyki już mało komu podoba się ten blog... :[
Trochę mi smutno, bo nie wiem, co robić - czy pisać, czy przestać pisać...
Pisz dalej bloga!
OdpowiedzUsuńJest on zajebisty!
O mój Boże... ja w ogóle nie wiem, jak ty możesz myśleć o zakończeniu tego bloga?! pisz dalej, elementy fantastyki bardzo, bardzo mi się podobają ;] coraz chętniej czytam ;P a ostatnio zrobiłam sobie powtórkę xD
OdpowiedzUsuńJezu błagam cie nie przestawaj pisać!!!!!!! te rozdziały są zajebiste!!!! a tak w ogóle to odrobina fantastyki w twoich rozdziałach nikomu nie zaszkodzi!!!! bardzo ci zazdroszczę że masz tak wielki talent do pisania, i dziwię się że umiesz napisać tak długą historie, to jest niesamowite! nie przestawaj pisać tych rozdziałów bo jak przestaniesz to cie zamorduje bo ta historia jest wspaniała!!!!!!!!!! życze ci dalszej weny kochana!! :*
OdpowiedzUsuńJak mi to przestaniesz pisać to znajdę, ukatrupię i rzucę psom na pożarcie...
OdpowiedzUsuńNo dobra może mniej brutalnie... xD
Nie kończ opowiadania bo jest świetne...
Normalnie kocham je... ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥
A co do 1 zdania to zapomniałam dodać , że potem błędziesz błąkać się po tym świecie jak Kath i nigdy nie zaznasz spokoju
mła ha ha
Ato, że dodałaś do tego opwiadanka coś (hmmmm.. jak by to nazwać... O już wiem) 'nieziemskiego' to tylko lepiej
Pisz dalej i nie myśl już o tym żeby się zabić...