piątek, 15 marca 2013

Rozdział 42

Ciąg dalszy...



-Masz szczęście Laura, masz szczęście! – Tom wyszedł z auta. Jedną rękę użył do gestykulowania złości tzn. machał wskazującym palcem, a drugą do ściągnięcia swoich przeciwsłonecznych okularów z czubka nosa.
Podszedł do mnie i mocno uściskał.
- Jaki romantyk. – zaśmiała się Kat.
- Żebyś wiedziała! – również się uśmiechnęłam i odwzajemniłam gest Toma.
- Do kogo to mówiłaś?  -zdziwił się.
- Powiem ci później, a teraz musisz iść ze mną. – pociągnęłam go za rękę i powędrowaliśmy pod wyznaczony adres.  
- To tutaj, tak? – spytałam Katherine.
- A skąd ja to mogę wiedzieć, przecież ty mnie tu przyprowadziłaś!  - wtrącił Tom.
- Nie do ciebie mówię. – machnęłam ręką, a mina Toma – bezcenny widok.
- Tak. – odpowiedziała kobieta.
Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi.
- Dzień dobry. – odpowiedziała jasnowłosa blondynka po kilku sekundach.
- Dzień dobry, czy zastałam Davida Schmitt’a?
- Tak, a można wiedzieć w jakiej sprawie państwo chcą z nim rozmawiać?
Tom cały czas stał zaskoczony przebiegiem tych wydarzeń, no ale przecież sam chciał…
- Jestem znajomą jego byłej dziewczyny, chciałam mu tylko coś przekazać, to jest bardzo ważna informacja… - ciągnęłam nie wiedząc co mówić dalej.
- Dobrze, nich państwo wejdą. – blondynka zaprosiła nas do środka i zaprowadziła do średniej wielkości salonu, gdzie siedział zapewne David.
- Ktoś do ciebie. – jego dziewczyna wskazała na nas.
- W czym mogę pomóc? – spytał mężczyzna.
- Mam na imię Laura. – podałam mu dłoń. – A to mój mąż Tom… – także powtórzyli gest. – ale to już jest mało ważne… Jestem znajomą Katherine.
- Ir? Możesz zostawić nas samych? – zapytał blondynki, a ona wyszła zamykając za sobą drzwi.
- Więc o co chodzi? Najpierw mnie zostawiła, a teraz kogoś na mnie nasyła?
- Z tego co wiem zostawiła cie, bo nie chciała, żebyś dowiedział się o dziecku…
- Jakim dziecku?
- Twoim dziecku. Ma na imię Robin i został sam w londyńskim szpitalu.
Tom siedział obok mnie przysłuchując się uważnie rozmowie.
- Ale czemu mi tego nie powiedziała?
- Bała się. Myślała, że dziecko byłoby dla ciebie ciężarem…
- Odkąd nie jestem z Katherine moje życie bardzo się zmieniło i wcale nie mówię, że na lepsze, ale czemu to ona nie mogła tu przyjechać, tylko wysłała ciebie?
- Kat nie żyje… - te słowa nie łatwo przeszły mi przez gardło. Na twarzy Davida pojawiły się pojedyncze łzy. – Chciała, żebyś zaopiekował się synkiem.
- Ale czemu nie powiedziała… - widać, że mężczyzna jest załamany.
- Zaopiekujesz się nim? Katherine by tego bardzo chciała…
- Oczywiście. Przecież tylko on mi po niej został…
- Ja przepraszam, że powiedziałam to tobie, ale no… nie można chyba tego ukrywać, prawda…? Zwłaszcza, że mały mógłby zostać oddany do adopcji. Musisz się śpieszyć, żeby go odzyskać.
- Mogę dostać, adres tego szpitala? – spytał.
 Podałam mu to co chciał.
- Dziękuje, że się nim zajmiesz. Na nas już chyba pora. – oznajmiłam. 
- To ja dziękuje. – powiedział przez łzy.
- Trzymaj się. – przytuliłam Davida.
Pożegnaliśmy się i opuściliśmy mieszkanie.
Na zewnątrz zobaczyłam Kat… płakała.
- On za mną tęsknił… - wydusiła, a wtem moje  oczy stały się szklane.
- Dlaczego nie spróbowałaś powiedzieć mu tego…?
-To nie było takie proste, uwierz mi. Gdybyś była na moim miejscu…
- Rozumiem…
- Wytłumaczysz mi Laura o co tu do jasnej cholery chodzi! I gdzie przed chwilą byliśmy?!
- Jak już ci wczoraj o tym wspomniałam widzę duchy, jak na razie jednego, prosił mnie o pomoc więc udzieliłam mu jej…
- Naprawdę widzisz duchy?! – miny Toma nie dało się zidentyfikować… niby kryła zaskoczenie, trochę też niedowierzenie…
- A wyglądam na pajaca, który sobie żartuje?!
- Ale czad! Jaki jest ten?
- To kobieta… Ma na imię Katherine. Zmarła wczoraj, podczas porodu.
- Od początku, gdy cię poznałem wiedziałem, że jesteś niesamowita!
- Dobra, dobra. Dosyć tych komplementów. Wcale nie jest tak wesoło jak tobie się wydaje…
- potwierdziłam. – Proszę, wracajmy już do domu…
Oboje wsiedliśmy do auta. Na tylnim siedzeniu siedziała Kat.
- Dziękuje ci bardzo Laura. – odezwała się.
- Nie ma za co przecież…
- Ona tu jest?! – spanikował trochę Tom.
- Czy on zawsze tak panikuje? – spytał duch.
- Czasem… - odparłam.
- O czy rozmawiacie? – zaciekawił się Thomas. 
- Nie tobie wiedzieć…
- No dobra, ja już się lepiej nie odzywam. – oznajmił.
-Wiesz co…  polubiłam cię. Chyba zostanę tu na dłużej, żeby ci pomóc, choć jestem jeszcze młodym duchem. Co prawda ‘światło’ już się pojawiło wiele razy na mojej drodze, ale za to, że ty pomogłaś mi, ja pomogę tobie…
-Dzięki, że się o mnie troszczysz… a tak w ogóle to jakie światło? 
-Po śmierci dusza, jeśli załatwiła wszystko na ziemi oczywiście, że tak powiem, idzie, przechodzi w stronę światła. W moim przypadku nie zaznałabym spokoju, gdybym przeszła od razu po śmierci przez światło, bo jak sama wiesz, miałam na ziemi sprawę do załatwienia.
-Widzę, że jeszcze wiele musze się nauczyć… - odparłam.
- Nawet nie wiesz, co cię czeka…
- Możesz już skończyć mówić tak tajemniczo proszę?
- Dobrze, dobrze, przyjdzie czas, kiedy wszystko zrozumiesz…
- I znowu zaczynasz… - dałam facepalm’a .
- Wcale nie…- zaśmiała się.
- Dobra, lepiej nie będę kłóciła się z duchem.
-Masz rację, lepiej tego nie rób.
- O czym gadacie? – spytał zainteresowany Tomi.
- O tym, że jak duchy są wściekłe to robią złe rzeczy.
- Ja pierdziele… ja na twoim miejscu byłbym tak posrany, że masakra.
- Nie ukrywam, że z początku bardzo się bałam, ale całkiem przyjemnie mi się z nią rozmawia. Nawet została wśród żywych, żeby mi pomagać.
- No to fajnie… wręcz czadersko zajebiście…
- A no widzisz jakie mam teraz szalone życie?
- Chyba życie z ‘życiem po życiu’… 
- Filozof się znalazł… - po raz drugi klepnęłam się w czółko.
- Wcale nie!
-A tak!
- Uważaj! Czerwone światło TUMOKU! – ostrzegłam męża.
- Ey, wiesz… dzięki bardzo…
-Tak to jest, jak się interesujesz zawsze czymś innym niż powinieneś…
- I kto to mówi…?!
- Kobieta, która cię poślubiła i zna cię na tyle długo, żeby przewidzieć jaki jesteś…
- JA TEŻ CIE KO-CHAM! – powiedział, jakby nie chciał więcej ze mną rozmawiać. Gdyby nie siedział za kierownicą równie dobrze zatkałby sobie uszy.
- I dobrze! Nie odezwę się do ciebie przynajmniej do końca tego pięknego dnia!
- Nie wytrzymasz!
- Prędzej ty!
- Czas- start!
Po tych słowach założyłam ręce na piersi i postanowiłam zachować ciszę.
- Widzę, że się dogadujecie… - z tylnego siedzenia odezwała się Kat.
- Tak, tak, zawsze. – powiedziałam z sarkazmem.
- Kiedy byłam z Davidem zachowywaliśmy się podobnie, ale teraz, pomimo, że nie widziałam go przez dobre 7 miesięcy tęsknie za nim… i to bardzo…   
 - Widać było, że on za tobą też… Kocha cię…
- Uwierz mi… zerwanie z nim przyniosło mi większy ból. Ale byłam pewna, że i tak mnie zostawi samą z dzieckiem.
- Ale zmienił się.
- Tak. I to mnie bardzo cieszy. Zmienił się na dobre.
Tom tylko patrzył się na mnie z pode łba.
- Powiem ci szczerze, że nie wiem, co bym zrobiła bez mojego debila. – zażartowałam. Spojrzałam się ukradkiem na męża. Ten uśmiechnął się, ale szybko udał obrażonego.
- Nie dziwie ci się. Kiedy zostałam sama, w ciąży, czułam się samotna, nie miałam nikogo.
- Mogę się tylko domyślać jak się czujesz, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji.

CDN...

______________________________________

Dzięki za miłe słowa... ♥ Te komentarze na prawdę podniosły mnie na duchu. ^^
 Mam nadzieje, że rozdział się komuś spodoba. ;]
Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale zmieniłam wygląd bloga trochę :P

Polecam tego bloga, takie tam opowiadanie o 'pszczołach' xD
Naprawdę zachęcam wszystkich, bo warto przeczytać, zwłaszcza, że to dopiero początek ;]
  Dziękuje za komentarze i dla tych osób dedyk! ♥ 

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 41



Z punktu widzenia Laury

Kiedy próbowałam zasnąć, przed oczami po raz kolejny w tym dniu pojawiła się „Ona”. Wieczorem wyglądała jeszcze straszniej niż za dnia…
Mimo iż okropnie się boję postanowiłam zapytać się o co jej chodzi. Wstałam z łóżka i usiadłam na parapecie. Kobieta wodziła za mną wzrokiem, lecz jej „ciało” w ogóle nie drgnęło.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
- Proszę cię tylko i wyłącznie o pomoc … - jej głos złagodniał.
- Chociaż powiedz jak brzmi twoje imię …
- Katherine.
- A więc Katherine … niby jak JA mam TOBIE pomóc?
- Pod szpitalem widziałam, to znaczy usłyszałam, że bardzo przejęłaś się losem mojego synka …
- Tak, to jest prawda, ale co ma z tym wspólnego to, że chcesz żebym ci pomogła.
- Tylko ty mnie widzisz … mój chłopak już mnie nie zobaczy … nawet nie wie, że nie żyję, że byłam w ciąży, że teraz jest samotnym ojcem …
- Nawet nie wiem, gdzie on mieszka i kim on jest… - uniosłam lekko głos.
- Ja już wiem. Wiem też, że mi pomożesz, bo jestem pewna tego, że nie zostawiłabyś swojego dziecka, na pewno chciałabyś, aby miał prawdziwą rodzinę, chociaż jej część.
Długo zastanawiałam się nad słowami zjawy, ale ona miała racje… Gdybym była matką nigdy bym na to nie pozwoliła.
- Dobrze… pomogę ci… Więc jak on się nazywa i gdzie on mieszka?
- David Schmitt. 25 Paradise Road, Richmond TW9TW10.
- Masz szczęście, że nie dalej. – pokusiłam się o mały żart, sama nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Zrobisz to dla mnie? – duch odezwał się, jakby nie usłyszał tego co powiedziałam. No i z jednej strony dobrze.
- Tak. I chyba zrobię to jutro, żeby jak najszybciej go odnaleźć.

Dzień następny

Wstałam już o 6.00. Pomimo iż nie spałam połowę nocy, czułam się jak najbardziej na siłach, aby poszukać ojca małego Robina (bo tak miał na imię syn Katherine). Ubrałam się spakowałam do torby pieniądze, trochę jedzenia i parę ciuchów, gdyby wyjazd miał się przedłużyć. Thomas jeszcze spał, a nie chciałam go denerwować, dlatego napisałam krótki list.

Musiałam wyjechać w ważnej sprawie do Richmond. Postaram się wrócić jeszcze dzisiaj, jeśli wszystko pójdzie dobrze, ale nie obiecuję. Nie martw się o mnie.
                                                                                                                    Buziaki :*

Wiadomość położyłam na blacie kuchennym i wyszłam z mieszkania kierując się na dworzec. W końcu ukazała mi się Katherine.
- Dziękuję ci jeszcze raz za pomoc. – oznajmiła.
- Nie masz za co dziękować .– uśmiechnęłam się w jej stronę. – Skoro już rozmawiamy… wyjaśnisz mi dlaczego cię widzę? – zaciekawiłam się.
- Masz dar. Dała ci go osoba, którą będziesz kochać bardziej niż innych.
- Ale jak… Jesteś pierwszym duchem w moim normalnym życiu, którego widzę, a tą osoba ma być Tom?
- W końcu się dowiesz…  Z  tego co wiem masz ten dar nie od dziś. Masz go po to, aby pomóc swoim przyjaciołom w trudnych sprawach.
- Zawsze staram się im pomagać… a tak w ogóle co ma dar do pomocy…
- W końcu się dowiesz…
„W końcu sie dowiesz”…  innego zdania nie było? Nie dosyć, że gadam z duchem to do tego jeszcze mam „tajemniczą przyszłość”.
Kilkanaście minut później

Wsiadłam do pociągu, który jechał do wyznaczonego przeze mnie celu. Podróż ma trwać niecałe 30 minut. Postanowiłam założyć słuchawki na uszy, lecz zanim to zrobię, muszę odebrać telefon… Dzwoni Tom.
- Laura?! Jak mogłaś tak sobie wyjechać?! Gdzie ty jesteś do jasnej cholery! Przecież pojechałbym z tobą. Ja pie*dole, wiesz jak ja się martwiłem, martwię i będę martwić! K*rwa.
- Dobra, dobra kochanie. Może skończysz już przeklinać, bo mi ucho puchnie? Teraz jestem już w pociągu. Wyjaśnię ci wszystko jak wrócę.
- Laura ja się o ciebie martwię! Zaraz wsiadam w samochód i jadę do ciebie. Gdzie się spotkamy?
- Jakiś ty uparty…
- Laura! Nie wnerwiaj mnie już dzisiaj podaj mi tylko ten cholerny adres!
-  25 Paradise Road, Richmond TW9TW10. Więc do zobaczenia kochanie.
- Kocham cię. Będę czekał, jak nie będziesz tam przynajmniej za dwie godziny dzwonię na policję zgłosić twoje zaginięcie!
- Tom nie panikuj… Jestem pewna, że to ty nie zdążysz dojechać.
- Nie, nie, nie, będę tam przed tobą…
- Tylko, że ja jestem już połowie drogi.
- Dobra, to ja wsiadam w samochód i czekaj tam za mną!
- Okej, okej. Buziaczki.
- Kocham cię.
- Zazdroszczę ci takiego męża… - przestraszyłam się na słowa Katherine. No co… dopiero się przyzwyczajam… Nie wszyscy podróżują z duchami…
- Wiem, wiem. – uśmiechnęłam się. – Mimo iż gra w zespole, bardzo się o mnie troszczy. Raz o mało co nie stracił mnie na zawsze…
- Chętnie posłucham… - zaśmiała się zjawa.
Tak zleciała nam podróż do Richmond na opowiadaniu przeze mnie historyjek z życia wziętych.

Wysiadłyśmy, poprawka wysiadłam z pociągu. Katherine przecież bez problemu mogła przemieszczać się przez różne przeszkody. Spojrzałam na zegarek – godzina 10.38.
- Zanim przyjedzie tu mój mąż, ty zobacz, czy co ty tam robisz, gdzie jest ojciec Robina.
- Dobrze – odpowiedziała  i znikła, a grupka dziewczyn, które przechodziły obok spojrzały się na mnie jak na idiotkę.
Rozmowa z duchami wcale nie jest taka prosta, trzeba uważać, żeby nikt cie nie zauważył, raczej nie usłyszał, jak gadasz „sam do siebie”. Czekając tak i na męża i na „nową znajomą” przyznałam , że Katherine jest całkiem miła. Nie wiem, czy mogę to powiedzieć, ale bardzo polubiłam tego ducha. Ciekawe ile jeszcze będzie mnie tak nawiedzać.
Po kilku minutach zjawa pojawiła się przy mnie.
-Jest w domu, za dwie godziny wychodzi do pracy. – oznajmiła.
- Jestem duchem. – zaśmiała się.
Im dłużej z nią przebywałam tym bardziej zmieniał się jej wygląd. Zapewne kiedy ujrzałam ją pierwszy raz wyglądała tak, jak podczas ostatnich chwil swojego życia. Z biegiem czasu znikają jej wszystkie rany i siniaki, które są widoczne na jej ‘ciele’.

- Twój mąż będzie tu za około 15 minut.
Spojrzałam na nią tylko ze zdziwieniem.
-No co?
-W tej chwili czuję się jak jasnowidz. – przyznałam.
- Dzięki mnie oczywiście.
- No jakby inaczej…
To byłoby bez sensu iść teraz do Davida… jakby Tom mnie tu nie zobaczył… ? To byłaby jakaś masakra. Siał by tyle paniki wokół siebie. hehe. Dobra, wolę tu poczekać te parę minut. Obmyślę przynajmniej jakąś kwestię. Przecież muszę coś powiedzieć Davidowi. Ciekawe jak zareaguje na to, że jest ojcem…

Kilka minut później

-Masz szczęście Laura, masz szczęście! – Tom wyszedł z auta. Jedną rękę użył do gestykulowania złości tzn. machał wskazującym palcem, a drugą do ściągnięcia swoich przeciwsłonecznych okularów z czubka nosa. 


CDN...

___________________________________________

Jest rozdział. Chyba przez to, że dodałam tutaj trochę fantastyki już mało komu podoba się ten blog... :[
Trochę mi smutno, bo nie wiem, co robić - czy pisać, czy przestać pisać...