Marzec
Razem z Laurą od tygodnia nocujemy u Belli, ponieważ chłopcy
pojechali zagrać parę koncertów do Stanów Zjednoczonych. Tak się dobrze
składa, że dzisiaj mieli wrócić, z czego bardzo się cieszę bo strasznie się
stęskniłam za Nathanem, a co dopiero jakby to był miesiąc?! Chociaż nie
oszukujmy się, raz też tyle musiałam czekać. Dla mnie to masakra, ale takie
niestety jest życie muzyka i doskonale o tym wiem tylko, że na szczęście nie
wyruszałam w trasy dłuższe niż tydzień, co ja gadam 4 dni góra…
Bella siedziała wygodnie w fotelu, ubrana w dresy, gdyż –
nie oszukujmy się, co można założyć podczas ostatniego miesiąca ciąży jak nie
dres…? Jej ogromny brzuszek był lekko okryty kocem, strasznie się troszczy o
dzidziusia, nawet jeśli nie może go do siebie jeszcze przytulić.
Ja z Laurą siedziałyśmy na sofie wpatrując się w ekran
telewizora.
Na zegarku dochodziła godzina 4 po południu.
-Bella, może potrzebujesz czegoś? – zapytałam ją.
- Nie, dziękuje… albo może lody czekoladowe…? – lekko uśmiechnęła
się.
- A podzielisz się z nami? – poprosiła grzecznie Laura.
- Oczywiście, nie mam zamiaru zjadać już całego pudełka. –
zaśmiała się, my razem z nią.
- Dobra, to idę po te lody.
Pokierowałam się do kuchni po „danie Belli”. Otworzyłam
lodówkę i zaczęłam wodzić wzrokiem za lodami.
Waniliowe.
Truskawkowe.
-Ups… no nie ma czekoladowych lodów, no pech.
Popędziłam na hol i zaczęłam zakładać buty i kurtkę.
- A ty gdzie?! – zauważyła mnie Laura.
- Do sklepu po lody!!
- Nie ma już lodów?! – zdziwiła się ta w błogosławionym
stanie.
- Nie niestety czekoladowych już nie ma! – krzyknęłam żeby
mnie usłyszała.
- Ey! To nie idź! Odechciało mi się czekoladowych jednak… !
A truskawkowe są?!
- Tak! są!
- To takie mogą być!
-To ci kobieta w ciąży. – mruknęłam pod nosem. – Teraz
rozumiem jak czuje się Siva. – zaśmiałam się.
Wróciłam po nową zdobycz i rozdzieliłam ją na nas 3, ale i
tak dla Belli zostawiłam więcej.
Po chwili dołączyłam do dziewczyn.
Godzina później
-Bella? Wszystko okej? Byłaś chyba w ubikacji już z 10 razy
w ciągu tej godziny… - zamartwiła się Laura.
- No jasne. – uśmiechnęła się. – Mam mały pęcherz.
- Nie wydaje mi się. – spojrzałam w stronę Laury.
Odeszłam na chwilę do kuchni i zadzwoniłam do Nathana.
- Hej kochanie! Tak za półtora godziny dołączymy do was!
- Naprawdę?
- Tak. A co?
- Boje się.
-Kochanie spokojnie, niedługo będę… A tak w ogóle czego się
boisz?
- Nie wiem, czy bejbis nie szykuje się do wyjścia…
- Już?!
- Nie wiem! Ale błagam cie, ani słowa Sivie! Nie chce, żeby
zaczął panikować, albo coś.
- Okej, zrozumiałem. To do zobaczenia.
- No pa.
Rozłączyłam się.
Szybko wróciłam do nich.
- Rose, nie wiem czy serio, ale chyba rzeczywiście nie jest
okej. To nienormalne, żebym była tak często w ubikacji, a w ogóle ono się coś gwałtownie
rusza. – powiedziała wystraszona Bella.
- Laura! Idź po walizkę do szpitala!
-Już się robi!
Obie zaczęłyśmy biegać po domu. Szybko założyłam na siebie
kurtkę, a ciuchy dla Belli wzięłam pod pachę.
Starałam się szybko założyć jej buty na stopy. Nie poszło mi
źle.
- To teraz wstawaj. – momentalnie okryłam ją płaszczem.
Szybko wyszłyśmy z mieszkania i doczłapałyśmy się do mojego auta. Oczywiście JA
musiałam kierować! Ciekawe jak!? Kobieta mi na tylnim siedzeniu rodzi, korki
niezłe, a szpital z dobre ponad 10 minut drogi!
-Zadzwońcie do Sivy! – powiedziała Bella. – Bo ja chyba nie
dam rady.
- Już, już. – Laura szybko wyciągała telefon z torebki
wybrała numer do chłopaka i nawiązała połączenie.
- Siva, nie żeby coś… ALE ZA NIEDŁUGO DZIDZIA SIĘ WYKLUJE!
-…
- Spokojnie, ja z Rose, jesteśmy przy niej, wieziemy ją do
szpitala, wszystko będzie dobrze.
- Kto wiezie, ten wiezie. – wtrąciłam spanikowana chyba
bardziej niż Bella.
-…
Dobrze, od razu przyjedźcie do szpitala. Dobra, będziemy
czekać. To pa.
Rozłączyła się.
-Ha, ha, ha. Jaki z niego panikarz. – powiedziała dość
spokojnie Laura. – POSTARAJ SIĘ MOŻE SZYBCIEJ JECHAĆ TYM ZŁOMEM!! – krzyknęła.
- ŁATWO CI MÓWIĆ, I TAK ZŁAMAŁAM JUŻ PRZEPISY! A TAK W OGÓLE
TO NIE JEST ZŁOM, BO MA LEDWIE 4 LATA!
-NIE-KŁÓĆCIE SIĘ JUŻ! – wrzasnęła Izabella.
-Dobrze, przepraszamy. – powiedziałyśmy razem z Laurą.
Kilka minut później byłyśmy już pod szpitalem. Tak jak się wpakowałyśmy
do auta, tak z niego wyszłyśmy.
Od razu podeszła do nas pielęgniarka i poprosiła o wózek
inwalidzki.
Po kilkunastu minutach siedziałyśmy w ‘pokoju’. Jednak bejbis
nie chce jeszcze zobaczyć rodzinki.
Pielęgniarka powiedziała nam, że niepotrzebnie panikujemy.
Pogadałyśmy jeszcze z Bellą o miłych rzeczach jakiś.
Ku naszemu zdziwieniu do pokoju, ni stąd ni zowąd wparowali
THE WANTED! Czyżby minęło już półtora godziny?!
- Bella, kochanie, wszytko dobrze? Jak się czujesz? Boli cie coś? Długo jeszcze będziesz tu
leżeć? – podszedł do niej i pocałował w policzek.
- Siva, spokojnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Proszę
cie, nie panikuj. – pogłaskała go po włosach.
- Ale na pewno? Wszystko masz?
- Tak, tak, tak, dziewczyny o wszystko zadbały. – posłała uśmiech
w naszą stronę.
Parę sekund później Bella bardzo, bardzo głośno krzyknęła:
-AŁĆ!!!! JA CHYBA RODZE!!!! – złapała się z brzuch, jakby
chciała zatrzymać dziecko, żeby nie przyszło na świat.
- ONA RODZI!! – krzyknął przestraszony Siva.
2 godziny później
-Pani Izabella urodziła ślicznego, zdrowego chłopca. –
oznajmiła nam pielęgniarka, która pomagała odbierać poród.
Wszyscy ucieszyliśmy się z tej wiadomości. Biedny Siva,
gdzie się tego dowiedział zemdlał drugi już dzisiaj raz. Tak, chyba się domyślacie
kiedy był pierwszy raz, oczywiście, że przy odcięciu pępowiny.
Kilka dni później
Siva bardzo ciepło przyjął nowego członka rodziny. Podczas
nieobecności Belli wszystko starannie uszykował, aby mały miał miło i wygodnie
w nowym domu, a Bella była z niego dumna.
Tiago – tak właśnie nazywa się mój pierwszy chrześniak.
Bardzo się cieszę. Jak na razie nie jest podobny ani do matki ani do ojca. Tak…
ja to wiem, że jest podobny do mnie, choć tylko ja tak sądzę.
-Mogę go wziąć? – poprosił Bellę Nath.
- Jasne. – uśmiechnęła się.
- Tylko krzywdy mu nie zrób. – dodał Siva.
- Noo… ciekawe co…
Nate tak ślicznie wyglądał z Tiago w rękach. Coś czuje, że
będzie dobrym materiałem na ojca moich dzieci. Tak bardzo wczuwał się w rolę
rodzica. Naprawdę, szło mu nieźle. Jestem z niego dumna.
Ni z gruszki, ni z pietruszki przyszła mi mała ochota na…
dziecko? Nie… jeszcze mamy z Nathanem dużo czasu do roli rodzica.
______________________________________
Po długim czasie mamy rozdział. Musiałam niestety zawiesić 2 blogi ponieważ,główną przyczyną jest brak weny, a tak w ogóle śpieszy mi się skończyć to opowiadanie, żeby mieć więcej czasu na pozostałe. :P
Dziękuje Wam za wszystko. <3
Hah, biedy Seev xD zemdlalo się chlopakowi xD
OdpowiedzUsuńrozdzial cudny ^^
Czekam na nastwpny :3
Weny ;*
AAAAAAAAA!!!!
OdpowiedzUsuńBella urodziła!!
OMG!
Tiago... ładne to imię, podobne do imienia syna Messiego tylko, że on ma Thiago xD
nie no świetny rozdział ♥♥
next, jak najszybciej <3
Pisz dalej! To jest świetny blog, jak go czytałam to cały czas się śmiałam jak głupia do sera. Cały czas banan na ryjcu xD Muuuuusi być więcej rozdziałów do 100! :D
OdpowiedzUsuńPaula :)