Dojechaliśmy już do domu. Zdecydowałam, że skoro Tom nie
będzie ze mną rozmawiał przejdę się do Rosalie. Opowiem jej co się działo w
ciągu tych dwóch bardzo długich dni.
Nie przejmowałam się już Tomem. Pognałam 3 przecznice dalej razem
z moją ‘koleżanką’. Żeby nie wyszło na jaw, że gadam ‘sama do siebie’ udawałam, że rozmawiam przez telefon. To był
jedyny sposób na to, że przechodzący obok mnie ludzie nie pomyślą sobie, że
jestem stuknięta lub gorzej.
Po drodze zaczęłyśmy rozmawiać o moich znajomych. To
Katherine nalegała.
*
-Laura!? Jak ja cie dawno nie widziałam! – ucieszyła się
Rose, kiedy otworzyła drzwi.
- No nie może być! – zaśmiałam się. – Chyba tydzień się nie
widziałyśmy.
- To i tak długo. – przyznała i przytuliłyśmy się.
Rosalie była dla mnie zawsze jak siostra, zwłaszcza, że to
ona w szczególności tak mnie traktowała. Zawsze byłyśmy blisko siebie. Nie
kocham tak swojego rodzeństwa jak Rose, właśnie tak też będę kochać jej
dzieciątko.
Weszłyśmy do środka.
- Ładny brzuszek. –
zaśmiałam się.
- Już jest taki duży? – złapała się za omawianą część ciała.
- Nie aż tak, ale mały przecież też nie może być. W końcu to
początek 3 miesiąca.
- No tak.
- Ja w sumie przyszłam do ciebie w pewniej sprawie. –
przyznałam. – Ale obiecuj mi, że się nie przestraszysz, ani nie zrobisz nic
głupiego…
- Obiecuje, ale błagam nie trzymaj mnie tak długo w nie
pewności. Coś się stało poważnego? – na jej twarzy zagościł strach.
- Usiądź lepiej, bo nie chce, żeby ci się coś stało.
Postąpiła jak jej kazałam.
- A więc…? – poganiała mnie.
- Widzę duchy.
- Że co ty widzisz…? – nie mogła mi uwierzyć.
-Te takie niewidzialne coś, co ja niestety widzę…
- Ey! Dziękuje ci
bardzo! – odezwała się Kat.
- Przepraszam. – odparłam.
- Nie no, spoko, jak ty to widzisz to spoko, dobrze, że ja
tego nie widzę. – wydukała Rose, aż zrobiła się blada po twarzy.
- Fajna jest ta Rosalie. – przyznała Katherine z ironią.
- Wiesz… jest tu ze mną jedna zjawa i mówi, że jesteś ‘miła’…
- zakreśliłam cudzysłów w powietrzu. – Ma na imię Katherine.
- Ale nie zrobi mi krzywdy? – jeszcze bardziej pobledła moja
kuzynka.
- Postaram się. – usłyszałam głos zmarłej.
- Nie, nie zrobi. – uspokoiłam Rose.
Nagle poczułam wibracje dochodzące z kieszeni i dźwięk sms.
Tom : „Gdzie jesteś?”
- A jednak się o mnie martwi. – zaśmiałam się.
Kat zajrzała przez moje ramię.
- Kto? – zapytała kuzynka nadal zdziwiona całą tą sytuacją.
- Tomi.
- Coś się stało?
- Nie… tak tylko się z nim droczę.
- Aha… okej.
- Wiedziałam, że nie wytrzyma. – odezwała się Katherine.
„Nie chcesz mnie w
domu, to sobie poszłam… A tak w ogóle, wiedziałam, że nie wytrzymasz…”
Wysłałam wiadomość.
- Chcesz coś do picia. – spytała Rose.
- Chętnie wypiję herbatę.
- Już się robi.
Dziewczyna poszła do kuchni, a do salonu wszedł jej mąż.
- Hej Laura! – przywitał się. – Jednak tu jesteś.
- Cześć. A co… Tom już nie może wytrzymać?
-No widocznie tak. – zaśmiał się.
- I jak tam przyszły tatusiu? – spytałam z uśmiechem.
- Jak na razie korzystam z wolnego czasu, bo później nie
będzie go za wiele. Rose za to bardzo przeżywa… Ona nawet gada do brzucha,
śpiewa mu piosenki, mało tego komponuje…
- Przeszkadza ci to? Ja, gdybym była na jej miejscu też bym
tak robiła. To normalne. Ona nosi dziecko, do tego twoje. Też powinieneś się
czasem zająć dzieciątkiem, a zwłaszcza nią.
- Przecież jeszcze się nie urodziło. –
- Faceci i to wasze gadanie… - machnęłam ręką.
- No co?
- Nie, nic…
I znowu wiadomość od Tomiego.
„Wiem, że jesteś u
Rose, a dla wiadomości nie odezwałem się do ciebie, tylko napisałem sms, a to
wielka różnica.”
Odpisałam: „Ale to nie
zmienia faktu, że martwisz się o mnie”.
Schowałam telefon.
Rose już do nas dołączyła.
Na stole położyła tacę z herbatą i ciasteczkami.
- Już nie grasz? – spytała męża.
- Tom mi przerwał. – zaśmiał się.
- Chcesz coś do picia?
- Już się o mnie nie martw, pójdę sobie zrobić. – pocałował ją
w policzek i odszedł.
- A temu co się stało?
Ja się tylko zaśmiałam.
- Właśnie, a gdzie Jay i Max? – zaciekawiłam się.
- Max u Alice a Jay u siebie w pokoju. Ostatnio chodzi taki
jakiś przygnębiony. Nie wiem, czy chodzi o Tany’e… Jeszcze ni e poprosił mnie o pomoc, więc nie
chce się teraz wtrącać, ale nie podoba mi się to.
- Może ja spróbuje z nim pogadać…? – zaproponowałam.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Myślę, że gdyby to było
coś poważnego poprosiłby mnie o pomoc.
-Co ty gadasz… Pójdę do niego.
- Ale jak pogorszysz sprawę, nie pomogę ci. – ostrzegła mnie
kuzynka.
Z punktu widzenia Rose
Wzięłam do ręki pilota i zaczęłam szukać jakiegoś ciekawego
programu. Wkrótce potem dołączył do mnie mąż.
- A Laura już uciekła?
- Nie. Poszła do Jay’a.
Nathan położył swoją dłoń na moim brzuszku.
- Nic nie czuje. - zdziwił się.
- A co ty myślałeś, że jak raz położysz rękę do od razu
będzie kopać?
- No tak.
- No to się pomyliłeś.
- No ale ciebie chyba kopie, nie?
- Nie powiem, raz po raz poczuję, ale bez przesady, że nie
wiadomo jak kopie, dopiero rozpoczyna swój 3 miesiąc, więc jest jeszcze
strasznie małe. – położyłam swoją dłoń, na dłoni męża.
- A ja już myślałem, że będzie urodzonym piłkarzem. – przyznał Nath.
- „EM”! Chyba „KĄ”.
- Ja chce małego Nathana.
- Mi wystarczy, że mam już jednego BabyNathana. – uśmiechnęłam
się i cmoknęłam go delikatnie w policzek.
- Oj tam, oj tam. Drugi też by się przydał. - przyznał i pocałował mnie.
______________________________
i po długiej przerwie pora na rozdział 43... podoba się chociaż?
Nie mam już co liczyć na kilka komentarzy, bo na pewno wszyscy już zapomnieli o tym blogu, ale chiałabym zobaczyć, chociaż 1.... :)
Jeśli są jakieś błędy to bardzo przepraszam...
Pozdrawiam ;)
Dżagodaaa ;]